środa, 9 grudnia 2020

Z Biskupic zniknie ważny obiekt? Trwa walka o jego zachowanie!

fot. Google Street View

Biskupice to miejsce pełne skarbów, niekoniecznie tych wykonanych ze złota czy diamentów, ale na pewno cennych z punktu widzenia historii naszego małego miasteczka, a obecnie dzielnicy Zabrza. Mamy tu datowany na kilka wieków spichlerz, cenne obiekty przemysłowe, osiedle robotnicze Borsiga i wiele innych. Jeden z takich właśnie obiektów może zostać zlikwidowany.

Od kilku tygodni w sieci trwa gorąca dyskusja wokół likwidacji linii kolei piaskowej, którą od ponad 100 lat do punktu przy ul. Drzymały docierały regularne transporty piasku.

Miłośnicy pociągów alarmują, że to ostatni moment by ocalić zabytkową trasę oraz wieńczący ją most podsadzkowy "Wojciech".

fot. Google Street View

Jak podaje serwis rynek-kolejowy.pl: "(...) odcinek szlaku kolei piaskowej nr 301 wraz z infrastrukturą, od stacji Pyskowice do wspomnianego mostu wyładowczego "Wojciech" w Zabrzu-Biskupicach, stanowią niewątpliwie wartościowe świadectwo unikalnej historii techniki kolejowej. Obiekty te są pamiątką historyczną po dwóch kolejach piaskowych:

- pyskowickiej (Sandbahngesellschaft der Gräflich von Ballestremsch’en und Borsig’schen Steinkohlenwerke) powstałej w 1913 r. i zaopatrującej w piasek podsadzkowy kopalnie: Brandenburg (Wawel), Castellengo (Rokitnica), Hedwig-Wunsch (Jadwiga, następnie Pstrowski) oraz Ludwigsgluck (Ludwik, następnie Pstrowski), zachowanej obecnie od stacji Pyskowice do dawnej stacji Przezchlebie,

- przezchlebskiej (Preußische Bergwerks- und Hütten-Aktiengesellschaft (PBHAG) Zweigniederlassung Steinkohlenbergwerke Hindenburg O/S) powstałej w 1909 r. i zaopatrującej w piasek podsadzkowy kopalnie Królowa Luiza (Zabrze), Guido oraz Delbruckschechte (Makoszowy), zachowanej od Przezchlebia (dawne pola piaskowe i stacja) do Zabrza-Biskupic."

Unikatową konstrukcję kojarzą chyba wszyscy, którzy dorastali w Biskupicach. Most od dawna był miejscem niezbyt bezpiecznych zabaw nieco starszych dzieciaków, skaczących z niego na zwałowisko miękkiego mokrego piachu dowożonego tu pociągami z kopalni Kotlarnia w woj. opolskim. Jeden z takich skoków uwieczniła nawet znana krakowska fotografka, Konstancja Nowina-Konopka, o której działaniach artystycznych w Biskupicach pisałem kilka lat temu. Obecnie artystka także włączyła się w apel o uratowanie niezwykłego obiektu.

Edit: UDAŁO SIĘ WIĘCEJ NIŻ 1001 PODPISÓW!!! Kamil Żbikowski Powodzenia w dalszej walce!! Serdeczne podziękowania dla...

Opublikowany przez Konstancję Nowiną Konopką Poniedziałek, 7 grudnia 2020

Z informacji przekazanych przez m.in. Krzysztofa Lewandowskiego, wiceprezydenta Zabrza wiadomo, że w ochronę zabytkowego mostu włączył się także samorząd. 

Kilka dni temu do miłośników historii Zabrza zaangażowanych w sprawę mostu dotarło pismo Śląskiego Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków, z którego wynika, że obiekt zostanie wpisany do stosownego rejestru, co może przesądzić o jego ocaleniu, o ile decyzja o rozbiórce już nie zapadła...

Z mojej perspektywy dodam, że to bardzo miłe gdy nagle wokół jakiegoś biskupickiego zabytku pojawia się tyle troski, ale zastanawiam się co dalej. Czy most będzie pełnił jakąś funkcję muzealną? Czy zostanie po prostu zabezpieczony jako ciekawostka krajobrazowa? A może warto obok postawić np. wieżę widokową, zaaranżować coś w rodzaju parku albo kina samochodowego i przyciągnąć tu nie tylko amatorów reliktów górnośląskiego przemysłu? Tak tylko mówię...

PS Jeśli chcecie podpisać petycję w sprawie zachowania mostu "Wojciech", to tu jest taka możliwość.

czwartek, 3 grudnia 2020

Ana i Walter z biskupickiego młyna, czyli co gdyby akcja "Wiedźmina" działa się w naszej dzielnicy...


Kilka dni temu stałem się szczęśliwym posiadaczem egzemplarza książki pt. "Ana i Walter historia niemożliwa", która jest niezwykła z co najmniej kilku powodów. Jednym z nich niech będzie fakt, że napisała ją... dziewczynka, a drugim, że fabułę osadziła w Biskupicach. Nie brakuje tu ostrych mieczy, bestii o modrych ślypiach i rozpalających najbardziej skamieniałą wyobraźnię tajemnic!

Jakie to miłe! Nareszcie ktoś wpadł na pomysł by napisać książkę o Biskupicach. O naszym miejscu do życia. Tym kimś jest mała Anna Zentlik, obdarzona nieprzeciętną wyobraźnią dziewczynka.

Z niewielką pomocą dorosłych (Teresy Ogonowskiej, specjalistki od języka śląskiego oraz Krzysztofa Zentlika, taty i "Ślonzoka od prastarzika") Anna snuje opowieść nieco jak ze snu. Sprawnie posługuje się okruchami zabrskich i śląskich legend, przesypując je m.in. do biskupickiego kościoła, młyna czy rycerskiego grodziska.

Całość budzi skojarzenia ze smakowitą prozą Sapkowskiego, który... gdyby tylko wiedział o istnieniu Biskupic, poznał historię naszej dzielnicy, na pewno wysłałby tu Wiedźmina z misją załatwienia utopca czy innego buszującego w zbożu diabła.

fot. fragment książki "Ana i Walter historia niemożliwa", wydawnictwo Borgis, 2020

Historię czyta się jednym tchem. Zwłaszcza, że jest napisana bardzo przystępną śląszczyzną. Nic dziwnego, skoro nad tekstem czuwał sam Marcin Melon, znany autor śląskich kryminałów. Dla tych, co ze "ślązisz" niy poradzom jest też wersja tekstu napisana w języku polskim.

Mała Ania zadbała nawet o ilustracje, którymi bogato zdobi owoce swojej narracyjnej fantazji. W książce znalazły się także zdjęcia charakterystycznych dla naszej dzielnicy miejsc, autorstwa taty młodej pisarki.

fot. ilustracja z książki "Ana i Walter historia niemożliwa", wydawnictwo Borgis, 2020

Historię niemożliwą możecie nabyć w sklepie online wydawnictwa Borgis. Lektura w sam raz nada się na świąteczny gyszynk do Waszych bajtli albo jako uzupełnienie domowej biblioteczki książek napisanych w ślonski godce.

środa, 4 listopada 2020

Farma fotowoltaiczna w Biskupicach? Jest atrakcyjny teren pod inwestycję!

fot. pexels.com (wolna licencja, dowolny użytek)

Biskupice z niemal każdej strony otoczone są terenami poprzemysłowymi lub wciąż przemysłowo aktywnymi. Jak się okazuje, jeden z tych zdegradowanych przez człowieka skrawków ziemi mógłby otrzymać nowe życie. Wystarczy odważny inwestor...

Rozglądając się za własnymi pomysłami na biznes i analizując dziesiątki szalonych scenariuszy, na których realizację i tak nie mam środków, trafiłem na bardzo ciekawe ogłoszenie dotyczące pewnego terenu znajdującego się w granicach naszej dzielnicy. 

Strona Spółki Restrukturyzacji Kopalń zawiera wiele ciekawostek na temat dawnych pokopalnianych działek w całym województwie śląskim. W niektórych miejscach z powodzeniem przeprowadzono rekultywację i wzniesiono tam nowoczesne biurowce, galerie handlowe czy hale magazynowe, ale większość tej przeoranej przez rewolucję przemysłową ziemi nikogo nie obchodzi.

Taki los dotyczy także biskupickich działek przy ul. Hagera, za tzw. domem kawalera (siedzibą m.in. firmy Demex). To tu od 1873 roku działała Kopalnia Węgla Kamiennego Ludwik (niem. Ludwigsglück).

Ludwik fedrował z powodzeniem do lat 70. XX wieku... W tym czasie kopalnia kilkakrotnie zmieniła właścicieli, do których należeli m.in. berlińscy potentaci przemysłowi Borsigowie, a później władze PRL.

Na stronach SRK można znaleźć informację o tym, że hałda, która powstała na terenach kopalni to doskonałe miejsce do wybudowania farmy fotowoltaicznej. Na ile zdążyłem zorientować się w temacie, faktycznie, jest to dobrze nasłoneczniony, wyeksponowany ponad otaczające go grunty kawałek ziemi. 

Zapytałem więc w SRK na jakich zasadach teren można przekształcić w fabrykę energii ze słońca...

Sama spółka, z uwagi na działanie w oparciu o dotacje celowe ze Skarbu Państwa przeznaczone na likwidowanie obiektów, rekultywowanie terenów pokopalnianych, nie może poprowadzić takiej inwestycji. 

źródło: SRK. Na zdjęciu satelitarnym zaznaczono teren pod ew. inwestycję...

- Propozycja sprowadza się do wskazania terenów, które potencjalnie można wykorzystać także pod instalacje fotowoltaiczne. Potencjalny inwestor tereny te może kupić , bądź zawrzeć umowę długoletniej dzierżawy - wyjaśnił mi Wojciech Jaros, rzecznik Spółki Restrukturyzacji Kopalń.

Poza terenem przy Hagera, jako nadający się pod podobną inwestycję w Zabrzu wskazano jeszcze ten przy ul. Lubuskiej w Makoszowach.

Biskupicka farma fotowoltaiczna mogłaby powstać pomiędzy polami przylegającymi do ul. Kasprowicza, ul. Tarnogórskiej oraz za wspomnianą już ul. Hagera. 

Teren zajmuje ponad 17 hektarów, co oznacza, że wybudowana tu ekologiczna elektrownia słoneczna mogłaby produkować od 15 do 17 MW energii elektrycznej. Jeśli wierzyć statystykom, które znalazłem na stronie firmy zajmującej się alternatywnymi źródłami energii, taka moc wystarczyłaby do... zaspokojenia potrzeb 10 tys. gospodarstw domowych, czyli grubo ponad potrzeby samych Biskupic.

Czy doczekamy w Biskupicach i szerzej w naszym regionie podobnych inwestycji? Na tę chwilę najbardziej zniechęca chyba do tego samo państwo polskie i obowiązujące prawo. Szacuje się też, że koszt budowy elektrowni słonecznej na jednym hektarze ziemi to co najmniej 2 mln złotych.

sobota, 31 października 2020

Szkyrt i tajemnica biskupickiego cmentarza [OPOWIADANIE HALLOWEENOWE część II]

 CZĘŚĆ PIERWSZA OPOWIADANIA [KLIKNIJ]

Sen Szkyrta

Z dwudziestoma złotymi nie dało się jakoś bardzo poszaleć, ale Piotrek znał miejsce, w którym przy odrobinie szczęścia będzie tej kasy więcej. “Sklepik” z “grami logicznymi” na rogu Bytomskiej i Młyńskiej… Wszyscy wiedzieli, że to nielegalne automaty do gry, ale chyba nawet policja miała to gdzieś, bo właściciel umiejętnie obchodził obowiązujące przepisy. 


Szkyrt zaglądał tu czasem, bo raz udało mu się wygrać trochę kasy, kupił wtedy zapas ulubionych puszek z chili con carne w Aldi, a trochę gotówki nawet odłożył. Jednak tym razem, choć spędził w “sklepiku” całe popołudnie, to prawie wszystko przerżnął… Gdy zostały mu 3 złote, oderwał się od automatu i jak wystrzelony z procy pobiegł w kierunku cmentarza. Na ostatnim czynnym jeszcze straganie kupił czerwony znicz w kształcie serca i poszedł z nim zupełnie sam w jedną z krańcowych alejek. 
- Cześć mamo - wyszeptał w myślach chłopak.
Postawił znicz, zapalił go i sięgnął po papierosa, którego schował “na potem” w kieszeni kurtki. Żar ze znicza migotał na zmianę z tym z peta. Na cmentarzu było bardzo ciepło, bo wokół paliły się tysiące zniczy, niektóre pękały, o czym świadczyły brzęknięcia szkła dobiegające z każdej strony. Już tylko pojedynczy ludzie przychodzili tu o tej porze. Szkyrt stał i patrzył na skromny grób matki. Otaczające go ciepło sprawiało złudne wrażenie, że wszystko jest w porządku, że tak ma być. Matka “gdzieś tam”, on tu. Poczuł, że ktoś gładzi go po ramieniu. Odwrócił się, ale nikogo nie było.
 
- Dobra, pora zawijać się na chatę - pomyślał.

Po drodze podszedł jeszcze do grobu żony bibliotekarza. Zrobił znak krzyża i ruszył przed siebie.


Stary już spał. Leżał i chrapał. Piotrek nie miał innych planów jak też walnąć się do łóżka. Wszedł do pokoju, przekręcił klucz w drzwiach i rzucił się na niepościelone od rana łóżko. Zasnął w ciągu kilku minut.




- Chodź… Chodź tu! - zawołała dziewczyna w białej sukience i trampkach. 

Szkyrt podniósł głowę, rozejrzał się. Przed sobą widział rozległe pola. W oddali drzewa i jakąś drogę między nimi. Dziewczyna pobiegła w tę stronę. On próbował biec za nią, ale nic z tego, nogi z waty i jak gdyby zatopione w smole. 


Klik.


Piotrek zorientował się, że jest w lesie. To była droga do kamieniołomu! Znał ją… Dziewczyna stała nieruchomo przy zejściu z leśnej ścieżki. Uśmiechała się.


Klik. 


Nagle znów znalazł się pod “lumpem”. Dziewczyna też tam była… Tym razem nie zamierzał jej zgubić. Widział wyraźnie, że idzie na ul. Św. Jana. Minęła bramę i wejście do pierwszej kamienicy. Przy drugiej odwróciła się w jego stronę, puściła buziaka i… weszła przez czerwone drzwi do sieni.


Klik.


Szkyrt poczuł chłód. Okno balkonowe w jego pokoju było szeroko otwarte. Spojrzał na zegarek. 2:57. Chwilę zajęło mu zrozumienie, że chyba już nie śpi i nawet rozejrzał się za dziewczyną, ale wtedy usłyszał głośny ryk lokomotywy… 


- Cholera! 3:00! To o tym gadał ten pokręcony starzec - przypomniał sobie Piotrek.


Wystawił głowę na zewnątrz. Słychać było stukot kół przejeżdżającego pociągu. Wydawało się, że dźwięk niesie się z “centrum” Biskupic, ale przecież tam nie ma żadnych czynnych torów kolejowych. Najbliższe są przy koksowni, a dalej już tylko przy granicy z Rudą. Gdy dźwięk ustał, z balkonu wypędził Szkyrta nieprzyjemny ziąb. Wrócił do łóżka, ale już nie zmrużył oka.


(...)


Rano chłopcy spotkali się pod szkołą. 


- Ej! Nie daje mi to spokoju, ta jego bajka o tych niby tajnych Niemcach. Pokminiłem i na pewno chce żebyśmy skroili komuś ten skarb… - nawijał podekscytowany Piotrek.
- Wiecie co to oznacza? Możemy zarobić dobry hajs, a staremu powiemy, że nic nie znaleźliśmy! - wyjaśnił chytry plan.


- Myślisz, że o to mu chodzi? Może po prostu się nudzi - rzucił Kacper.


- Albo mu odwala na starość jak mojemu dziadkowi zanim się stąd zawinął na drugi świat - dodał Denis.


- Na bank chodzi o to, że sam nie da już rady ogarnąć tematu i potrzebuje nas żebyśmy coś skroili! - upierał się Szkyrt. 


- Dobra! Widziałem, że on wychodził gdzieś z jakąś większą torbą dziś z samego rana, potem wsiadł do tramwaju w stronę Bytomia - skłamał chłopakom Szkyrt, bo nie chciał czekać do końca lekcji na kolejne spotkanie z panem Erwinem.


- Po tej lekcji widzimy się pod domem starego - zarządził. Zebrani kiwnęli tylko głowami i każdy poszedł w swoją stronę.


Godzinę później byli już pod domem staruszka. Rozejrzeli się dokładnie z każdej strony. Dzień był ponury, więc gdyby bibliotekarz siedział w mieszkaniu, to pewnie włączyłby światło, a przynajmniej tak wydawało się Szkyrtowi i jego towarzyszom.

- Wejdziemy po cichu. Najpierw ja i Mati. Jak będzie ok, to damy wam znak - Piotr przedstawił prosty plan.
- A co jak on jest w domu? - zmartwił się Kapa.
- No przecież zapukamy najpierw! - rozwiał wątpliwości szef bandy.

Chwilę potem byli już z Mateuszem w środku ciemnej sieni. Po cichu stawiali popękane podeszwy butów na równie wysłużonych drewnianych schodach, ale uparte deski i tak skrzypiały jak w horrorze. Chłopcy bardzo ostrożnie weszli na piętro, gdzie znajdowało się mieszkanie pana Erwina i… znieruchomieli. 


Ich oczom ukazał się… ślepy zaułek, żadnych drzwi, żadnego okna, tylko ściana. Stali tak dłuższą chwilę, nic nie rozumieli. 


- O ku-ku-kurwa… - wymamrotał Mati.
- O kurwa... - Szkyrt przyznał mu rację.
- Nic im nie gadaj! - rzucił szybko i wybiegł przed budynek wzywając pozostałą trójkę do odwrotu.

Pobiegli do domu Kacpra, bo mieszkał najbliżej, a rodzice pracowali do późna.


- Co jest? Co tam się stało? - dociekał Denis.
- Tylko nie gadaj, że was widział jak chcieliście się tam wbić! - rzucił oskarżenie Kuba.
- Nie - powiedział krótko Szkyrt. - Zamknijcie japy - dodał.
- Chyba był w domu, nie chcieliśmy ryzykować - uspokoił chłopaków Mati.
- Chyba? To nie sprawdziliście? Ej… co wy odstawiacie! - wkurzał się coraz mocniej Denis.
- A czy on nie mówił, że mamy przyjść po szkole? Może po prostu chodźmy tam po ostatnim dzwonku. Taki stary cwaniak na pewno wie, że urwaliśmy się z lekcji - zaproponował Kacper.
- Nigdzie nie pójdziemy - ostudził zapał młodego Szkyrt.

Chłopcy zwiesili głowy i zaczęli rozmawiać na inny temat. Tę minę widzieli już u Piotrka wiele razy. Kiedy mówi nie, to znaczy nie i bez sensu jest jakakolwiek dyskusja. 


Gdy nadeszła pora, o której kończą się zajęcia w szkole, chłopcy rozeszli się, każdy do swojego domu. 


U Szkyrta znowu nikogo nie było. Wyjął z lodówki stary bigos i wrzucił na gaz. Ledwie usiadł do jedzenia, gdy zadzwonił telefon. 


- To Mati, niech się odwali - pomyślał Piotrek i odrzucił połączenie. 


Dźwięk rozlegał się jeszcze kilka razy, ale nie zamierzał teraz z nikim gadać. Zjadł i położył się na łóżku...


Znowu stał przed kamienicą przy Świętego Jana… Drzwi były otwarte. Wszedł do środka. Poszedł na piętro, a potem na drugie. Po drodze mijał tylko ściany… Coś kazało mu też zajrzeć do piwnicy. Znalazł w niej korytarz, wydawało się, że niemający końca. 

- Przyjdziesz do mnie? - usłyszał ciche wołanie. 

Rozejrzał się i zauważył znów tę samą dziewczynę. Stała w cieniu i pokazywała ręką na jakieś metalowe wrota, jak w wielkim sejfie!


Szkyrta obudził huk. Ktoś dobijał się do drzwi. - Pewnie stary nie wziął kluczy - pomyślał.


Odruchowo otworzył, a w tej samej sekundzie do środka wpadł Mati.


- Musisz to zobaczyć! - nieproszony gość wymachiwał telefonem przed oczami Szkyrta.
- Co niby?! Co tu robisz? Po co przylazłeś? Spałem… - wkurzył się Piotrek.
- No patrz! - nie dawał za wygraną Mati.

Na ekranie widniało zdjęcie grobu żony pana Erwina, który dzień wcześniej tak ochoczo opędzlowali. 
- Widzisz napis?!
"ŚP. Erwin Kühn  (ur. 6.02.1917, zm. 1.11.2010) ŚP. Emilia Kühn (ur. 15.12.1919, zm. 20.12.2009)"
- Nie wierzę… - wydusił z siebie Szkyrt. - Przecież byłem tam jeszcze wczoraj wieczorem! - próbował cokolwiek zrozumieć.
- A przeczytałeś nagrobek?! - drążył Mati.
- No… nie… 
- No właśnie.
- Ale... przecież ten telefon, film z nami! - Szkyrt sięgał po kolejne argumenty, które wydały mu się racjonalne.
- O stary! Ty chyba wychodzisz z wprawy! Przecież to był rzęch z 2010 właśnie! Pierwszy Galaxy...

Tego popołudnia obaj jeszcze długo rozmawiali. Piotrek opowiedział Mateuszowi o dziwnym śnie, o dziewczynie i… tunelu. W końcu postanowili zwołać pozostałych żeby ich też wtajemniczyć. Umówili się przy cmentarzu.


- Widzicie światło w oknie? - Szkyrt wskazał kompanom na znany już wszystkim budynek nr 38. 
- Nie, jakie światło? Co ty gadasz! - zaprzeczył niezbyt przytomnie Kapa.

W tę samą stronę spojrzeli też Mati i reszta ekipy. Światła faktycznie nie było. Co ważniejsze… nie było też żadnego okna. Dociekliwy Denis zaczął drążyć, że jak to możliwe, przecież wszyscy siedzieli przy stole, patrzyli przez okno na cmentarz i kościół…


Szkyrt tylko milczał, a gestem dłoni zaprosił wszystkich by szli za nim. Znów weszli do niepozornej kamienicy. Gdy dotarli na piętro, wszystkim ukazał się ten sam widok. Ślepy zaułek. Ściana. Nic.


Chłopcy z niedowierzaniem zaczęli walić w mur, kopać, przykładać uszy… W miejscu, w którym były drzwi do mieszkania-Empiku pana Erwina, teraz nie znaleźli niczego poza zwykłą przybrudzoną ścianą.


- Ja już muszę chyba iść - rzucił przerażony Kacper.
- No ja też, mam coś do załatwienia - wtórował mu Kuba.

Wszyscy ruszyli do wyjścia z klatki, gdy nagle otworzyły się drzwi mieszkania na dole. 


- A co wy tu! - krzyknęła kobieta w ufajdanym fartuchu kuchennym. - Zgubiliście się?! - krzyknęła jeszcze głośniej.
- Szukamy pana Erwina - wyjaśnił Denis.
- Kogo? Jaja sobie robicie?!
- Nie. Wczoraj jedliśmy razem śniadanie, a dziś mieliśmy do niego zajrzeć po lekcjach.
- Ale żartownisie! - parsknęła kobieta. - Te wasze helołiny to już chyba lekka przesada… Na cmentarz idźcie! Tam poszukajcie i pomódlcie się! Pan Erwin nie żyje. Skąd w ogóle wiecie, że tu mieszkał?! - dociekała.
- Jak to nie żyje? - zapytali z niepokojem chłopcy.
- Normalnie, od 10 lat! I nic się w tej kwestii nie zmieni - dopowiedziała niemiła rozmówczyni i zatrzasnęła drzwi.

Chłopcy wrócili do domów. W następnych dniach w szkole ani poza nią w ogóle nie rozmawiali na ten temat. Aż do weekendu… 



- No dobra panowie. Odwaliło się tu trochę dziwnych akcji i musimy chyba coś przegadać - zwrócił się do kolegów Piotrek na tajnej grupie facebookowej.
- O 22:00 na “pezecie”!

Chłopcy potwierdzili, że będą. 


Na miejscu szybko okazało się, że Szkyrt znowu ma jakiś plan. Przez ponad godzinę opowiadał Kubie, Denisowi i Kapie co obaj z Matim ustalili. Opowieść o dziwnych snach i kamienicy przy Jana zostawił na sam koniec.


- Chodźmy tam! Po prostu sprawdzimy co jest w środku - zaproponował Mati. 
- Jak na to wpadłeś? - zażartował z kolegi Szkyrt, którego plan polegał właśnie na dokładnym sprawdzeniu tego miejsca.

Pogoda, jak na listopad, nawet dopisywała. Blisko 10 stopni na plusie i zero deszczu to jak wygrana na loterii o tej porze roku. Panowie szybko dotarli na miejsce. Szkyrt upewnił się czy to na pewno dom, który widział we śnie. Zgadzał się kolor drzwi. Stali i przyglądali się fasadzie budynku oznaczonego numerem 3. 

- Te drzwi wyglądają na stare! - rzucił Kuba.


Szkyrt podszedł i złapał za klamkę. Ona ani drgnęła. - Dupa, zamknięte!- krzyknął.

- Poczekaj! Sprawdzimy od tyłu… - zaproponowali pozostali. 


Po chwili wrócili z raportem. Niestety, ale od strony placu do tej kamienicy nie znaleźli żadnego wejścia. Wyglądało na… zamurowane.


Mati wyjął z kieszeni kawałek grubego drutu. Poświecił latarką w otwór zamka, wepchnął do środka naprędce przygotowany “klucz”, chwilę pokręcił w lewo, trochę w prawo, potem jeszcze góra-dół i ku uciesze całej piątki rozległ się dźwięk przeskakującego mechanizmu. 


- Ok, wchodzimy! Tylko po cichu! I zablokujcie drzwi, żeby nikt za nami nie lazł - wydał rozkaz Piotrek. Mati posłusznie przekręcił znów zapadkę zamka.

Wnętrze klatki schodowej wyglądało na… od dawna nieużywane. Od ścian odchodziła stara farba, z dziwnych lamp zwisały gęste pajęcze sieci. Chłopcy weszli po schodach do góry i ku ich zdziwieniu, nie znaleźli tam żadnych drzwi. To samo piętro wyżej. 


- Ale jak? Jak to możliwe, skoro z ulicy widzieliśmy okna! Jak ktoś wchodzi do mieszkań?! - domagał się choćby odrobiny sensu Denis.


- Dokładnie jak w tym chorym śnie! - rzucił Szkyrt.
Mati spojrzał na niego cały blady. Jako jedyny wiedział co jeszcze wyśnił jego kumpel.

Pobiegli na dół i pod schodami znaleźli przejście do piwnicy. Z włączoną latarką zeszli na dół. Tak trafili do korytarza, który ani trochę nie przypominał zwykłej piwnicy. Na ścianie znaleźli włącznik. Stary, okrągły, czarny. Chłopcy nie mogli wiedzieć, że to bakelit. Tworzywo sztuczne produkowane masowo przed wynalezieniem współczesnego nam plastiku. Wie o tym tylko przemądrzały narrator, ale to bez znaczenia.


Szkyrt chwycił dziwny włącznik i próbował go wcisnąć. Nic to nie dało, więc szarpnął go w prawo i… zapalił lampy. Oczom chłopców ukazał się korytarz tak długi, że nie byli w stanie dostrzec jego końca!


- Wow! - wykrzyknęli…
- Na pewno chcemy tam iść? - zapytał Kapa.
- Jak nie chcesz, to wracaj do mamy - zaśmiał się Denis.

Po tych słowach Kacper już nic nie mówił. Całą ekipą ruszyli przed siebie. Po drodze mijali tylko kolejne lampy, a na ile zdążyli się zorientować, to szli skosem, w kierunku ulicy Bytomskiej. 


- Myślicie, że to jakieś przejście do tych domów po drugiej stronie ulicy? - zastanawiał się Mati.
- Według moich obliczeń, jesteśmy już pięć razy dalej… - skomentował trasę Szkyrt.

Nikt nie zadawał więcej pytań. Choć rozumieli, że przecież po drodze muszą minąć… Bytomkę, hałdę i las, to po prostu szli przed siebie, skuszeni wizją, że na końcu tej dziwnej piwnicy musi coś być!


- Za dużo zbiegów okoliczności, że coś mi się śni, a potem to widzę. Albo ten stary i jego opowieści. Wiecie, że ja słyszałem w nocy ten jego cholerny pociąg?! - nawijał Piotrek.
- Skąd wiesz, że to ten? - Denis miał już chyba dość tajemnic.
- Jechał dokładnie o 3:00 i wył na całe Biski! Mało tego! Chyba wiem, gdzie jesteśmy… To stary chodnik nieczynnej kopalni. Sprawdziłem w necie na skanie starej mapy górniczej. Jest taki gość, Tylenda czy jakoś tak, który zbiera różne starocie na stronie HISTORIA ZABRZA - objaśnił Szkyrt.

W tunelu coraz mocniej dawał o sobie znać silny przeciąg. Jakby jakiś otwór wciągał cały wiatr z powierzchni do wnętrza. Chłopcy skojarzyli, że podobnie było na wycieczce w kopalni Guido… Potwierdzało to w jakimś stopniu teorię ich kolegi.


- Nareszcie! Jest! - wykrzyknął Szkyrt i zaczął biec. 
- Zaczekaj! Co niby? - próbował zatrzymać go Mati.
- Chodźcie! Szybko! I cicho bądźcie!

Szkyrt stał przy wielkiej bramie, która wyglądała na pancerną, ale na wysokości oczu miała niewielkie otwory. Chłopcy wspięli się na palcach żeby sprawdzić co widać po drugiej stronie…

- Widzicie ten napis? To po niemiecku! “Herzlich willkommen”! - nie mógł powstrzymać emocji Denis!


Gdy tylko to powiedział w tunelu rozległ się przeraźliwy huk, a towarzyszący mu błysk powalił chłopców na ziemię. Wokół zapanowała głucha ciemność. 


Jako pierwszy, po dobrych 20 minutach ocknął się Piotrek. - Ej! Żyjecie?! - krzyknął gdzieś przed siebie, ale nic nie widział. 

- Gdzie jesteś? - zawołał z oddali Mati.
- Tu! - odpowiedział niezbyt rozumnie Szkyrt.

Pozostali trzej chłopcy leżeli nadal nieprzytomni. Piotrek włączył latarkę w telefonie i przyjrzał się im bliżej. Na szczęście oddychali. Zdzielił im po liściu z nadzieją, że się obudzą. Nie pomylił się. Denis, Kuba i Kapa powoli dochodzili do siebie. 


- Co się stało? - pytał zdezorientowany Mati.
- Coś dupło i to fest! - wyjaśnił Szkyrt.
- Gdzie my do cholery jesteśmy?
- To… nie wygląda na piwnicę ani kopalnię - usłyszeli przerażony głos Kapy.

Po chwili zorientowali się już gdzie są. W dobrze znanym sobie miejscu! Czyli na dnie kamieniołomu… Nie mieli pojęcia jak się tu znaleźli, ale wiedzieli, że muszą jak najszybciej pobiec w kierunku domów. Było już jasno. Czy to znaczy, że spędzili pod ziemią całą noc? Najpierw przeszli przez jakiś popieprzony tunel, potem przeżyli wybuch (?), a teraz są w kamieniołomie? To wszystko wyglądało jak ze snu wariata. 


Chłopcy szybko wydostali się na leśną ścieżkę i pobiegli w stronę Biskupic. Z daleka widzieli już kamienice przy Bytomskiej, biegli więc co sił. Szkyrt zarządził, że najlepiej jeśli wpadną do niego. Dotarli na miejsce, ale… po bloku przy Bytomskiej 100 nie było śladu! 


- Niech mnie ktoś obudzi! - zaczął panikować zawsze opanowany Piotrek. Reszta załogi też nie miała wesołych min. 
- Patrzcie na te auta! - krzyknął Mati.
- To… to przecież volkswageny, ale jakieś dziwne… Nigdy takich nie widziałem!
Dlaczego one nie mają kół?
- A te tory na środku ulicy? Nie wyglądają na tramwajowe! Czy to... to jest... pociąg? - drążył znów Denis.


W tej chwili jedno z dziwnych aut zatrzymało się przy chłopakach. Wysiadł z niego... pan Erwin i zaprosił do środka. 
- Mam wam sporo do opowiedzenia panowie. Zapraszam na herbatę - rzucił jak gdyby nigdy nic.


Tu Polskie Radio. Jest 1 listopada, Wszystkich Świętych. Wybiła godzina 6:30. Dzień będzie chłodny, ale bez deszczu. Zapraszamy na poranny serwis informacyjny. Już prawie rok mija odkąd zaginęła piątka chłopców z Zabrza-Biskupic. Policja bezskutecznie próbuje trafić na jakikolwiek trop… 






UWAGA... Zakończenie alternatywne, jeśli kogoś nie przekonuje to pierwsze. ;) Zatem, wersja DRUGA, w nagrodę, że dobrnęliście aż tu:


(...)

- Co się stało? - pytał zdezorientowany Mati.
- Coś dupło i to fest! - wyjaśnił Szkyrt.
- Gdzie my do cholery jesteśmy?
- To… nie wygląda na piwnicę ani kopalnię - usłyszeli przerażony głos Kapy.

Po chwili zorientowali się już gdzie są. W dobrze znanym sobie miejscu! Czyli na dnie kamieniołomu… Nie mieli pojęcia jak się tu znaleźli, ale wiedzieli, że muszą jak najszybciej pobiec w kierunku domów. Było już jasno. Czy to znaczy, że spędzili pod ziemią całą noc? Najpierw przeszli przez jakiś popieprzony tunel, potem przeżyli wybuch (?), a teraz są w kamieniołomie? To wszystko wyglądało jak ze snu wariata. 


Chłopcy szybko wydostali się na leśną ścieżkę i pobiegli w stronę Biskupic. Z daleka widzieli już kamienice przy Bytomskiej, biegli więc co sił. Szkyrt zarządził, że najlepiej jeśli wpadną do niego. Dotarli na miejsce, ale… po bloku przy Bytomskiej 100 nie było śladu! 


- Niech mnie ktoś obudzi! - zaczął panikować zawsze opanowany Piotrek. Reszta załogi też nie miała wesołych min.

- Jest pierwszy dzień listopada, Wszystkich Świętych, minęła godzina 6:30 zapraszamy na poranny serwis informacyjny Polskiego Radia, w którym m.in. o corocznej akcji znicz... ble, ble, ble - z kuchni brzęczał radioodbiornik. I ten brzęk wybudził ze snu Szkyrta, choć przecież dziś wolne i mógłby pospać dłużej! Chłopak odwrócił się na drugi bok...

Szkyrt i tajemnica biskupickiego cmentarza [OPOWIADANIE HALLOWEENOWE część I]

Dziś nietypowo. Niedawno straciłem pracę. Po bardzo intensywnych i fajnych blisko 6 latach działania dla Eski. Zanim znajdę nową (co obecnie nie będzie takie proste z uwagi na pandemię) nie zamierzam próżnować i np. dziś w nocy udało mi się dokończyć opowiadanie, które chciałem opublikować tu już w poprzednie Halloween. Cóż... Wszystko ma swój czas.

Od razu zastrzegam, że nie roszczę sobie praw do bycia pisarzem, to duże wyzwanie intelektualne. Jestem zwykłym gryzipiórkiem z trochę pokręconą wyobraźnią. A jeśli jakimś cudem opowiadanie wyda Wam się spoko, Drodzy Czytelnicy bloga, to dajcie znać. Jeśli nie, to też śmiało piszcie, wtedy przyspieszę z szukaniem nowej roboty, żeby nie znajdować czasu na pisanie... ;)

Miłej... znaczy strasznej lektury!

Łukasz


 

Był środek nocy. Niemal całe Biskupice spowiła gęsta mgła, przez którą przebijał nikły blask płomienia górującego nad pobliską koksownią. Na ulicach żywego ducha. W kamienicach pogaszone światła. W bramach niedopici kibice toczyli bełkotliwe dysputy dlaczego Górnik znowu gra tak źle.


- Brosza to bych wymienił już sezon temu!

- Tyś je gupi! Chop mo darymny skład. Na zima bydom transfery.

- Ja, ino tak co od tych transferów niy slecom zaś do piyrszyj ligi... 

- A zawrzyj sie i pij te piwo! Z Piastem bydzie 3:0!

- Jaaa, yhym... (śmiech)


Kilkaset metrów dalej, w zaroślach blisko Bytomki, stał radiowóz. W jego ciepłym wnętrzu dwóch funkcjonariuszy drzemało, bo dyspozytor nie dawał o sobie znać już od godziny. W całym mieście nie działo się nic nadzwyczajnego.


Zegar na wieży zamku Borsiga wolno, ale konsekwentnie poruszał swe ciężkie wskazówki do najbliższego celu, którym była godzina 3:00. Do świtu zostały trzy godziny i trzydzieści pięć minut. Dzielnicę do snu kołysał głośny dźwięk syreny pociągu, na który nikt nie zwracał uwagi.


Z piwnicznego okna monumentalnego gmachu wystawał przybrudzony węglem skrawek papieru, którym raz po raz targał zimny jesienny wiatr. Szarpał wytrwale, aż zadrukowany materiał uniósł się i odleciał na balkon pobliskiego bloku. I tam utknął, co nie było znowu takie zupełnie bez znaczenia dla tej historii...


...


- Jest pierwszy dzień listopada, Wszystkich Świętych, minęła godzina 6:30 zapraszamy na poranny serwis informacyjny Polskiego Radia, w którym m.in. o corocznej akcji znicz... ble, ble, ble - z kuchni brzęczał radioodbiornik. I ten brzęk wybudził ze snu Szkyrta, choć przecież dziś wolne i mógłby pospać dłużej! Chłopak odwrócił się na drugi bok, przykrył twarz poduszką, ale za nic nie mógł już spać, bo pierwsze promienie słońca zaczęły wdzierać się do jego małego pokoju, płosząc wszystkie przyjemne sny. 


Piotrek wstał, popatrzył przez okno, ale nie dostrzegł niczego poza gęstą mgłą, która przepuszczała upierdliwy jaskrawy blask słonecznej kuli. Przez moment wydało mu się, że słońce jest jakoś podejrzanie blisko, jak gdyby ktoś włączył lampę na ścianie niedużego pokoju.


Zaspany, wkurzony na radio, które teraz milczało i na słońce, które ucinało sny jak słaby internet filmiki na YouTube, wstał z łóżka. Wstał i dotarło do niego, że jest sam. Stary gdzieś polazł. Na ryby albo… do tej sąsiadki z bloku obok, której podejrzanie często psuł się obraz w telewizorze.

- Ciekawe czy zostawił fajki... - Szkyrt nie zdążył dokończyć myśli i już miał w dłoni paczkę chesterfieldów, tych z jednym z dziwniejszych napisów: "Dzieci palaczy często idą w ślady rodziców". - Pieprzenie... - pomyślał i odruchowo sięgnął po fajkę, sekundę później odpalając ją od zapalniczki z pobliskiej Żabki. Tak wyposażony wyszedł na balkon, skąd zauważył ogrom rozciągniętej nad Biskupicami mgły, która zakrywała m.in. całe boisko Gwarka i Bozywerek. Cokolwiek widać było może na 3-4 metry do przodu… Chłopak wyobraził sobie, że leci wysoko nad chmurami, bo mgła zdawała się falować i płynąć.


Jeśli miałby iść w ślady swojego starego, to chyba wolałby skoczyć z mostu na Trębackiej.
- Jeszcze 4 lata i wy... z domu! - tymi troskliwymi słowami do 14-letniego syna zwykł zwracać się ojciec. 

- Gdyby mama żyła, byłoby inaczej, ale... do wytrzymania! To tylko 4 lata - Szkyrt zaciągał się gęstszym od mgły dymem i rozganiał czarne myśli. 


Zgasił papierosa w pełnej śmierdzących petów szklance. Na zimnej podłodze balkonu zauważył kawałek papieru. Jakiś wycinek z gazety? Odruchowo sięgnął po zadrukowany pożółkły papier. 


"TAJEMNICZE ZAGINIĘCIE BLIŹNIACZEK Z BISKUPIC. Ktoś porwał dziewczynki?"


Szkyrt czytał dalej:


"Jak ustalili dziennikarze "Głosu", nadal nieznany jest los dwóch sióstr, których zaginięcie zgłoszono milicji 11 sierpnia 1987 roku. 13-latki ostatni raz widziane były dzień wcześniej, na ulicy Ogrodowej, którą spacerowały z koleżanką. 


Potem miały pójść wzdłuż pól do domu. Nigdy tam nie dotarły. - Milicjanci wykorzystali wszelkie dostępne narzędzia i metody śledcze by odnaleźć zaginione. Nasze najnowsze hipotezy zakładają, że obie nieletnie obywatelki zostały porwane lub uciekły z domu, przy czym jako ważniejszy wątek w śledztwie brana jest pod uwagę ta druga ewentualność - raportuje sierżant sztabowy Waldemar Gawron z Komendy Miejskiej Milicji Obywatelskiej w Zabrzu."


Kolejne fragmenty tekstu ktoś naderwał, ale na wąskim skrawku, który jakimś cudem się ostał, widniała data: 30 października 1987.


Chłopak odruchowo schował strzępek starego artykułu z "Głosu Zabrza" do kieszeni spodni dresowych, w których wyszedł na próg balkonu.


W tej samej chwili zadzwonił telefon. 


- Typie? Idziesz do nas czy zapomniałeś? - z podniszczonego smartfona charczał głos w pierwszej fazie mutacji. 

- O czym niby? - odpowiedział niewzruszony Szkyrt. 

- No robota jest, co z Tobą! Za 5 minut pod pomnikiem.


Z bloku przy Bytomskiej 100 do koślawego pomnika Lompy, przypominającego gnoma, który zwiał z mitycznych podziemi, było jakieś siedem minut z buta, ale Szkyrt wrzucił na siebie tylko bluzę z młotkami Górnika, niebieskie sneakersy i na miejscu był już po dwóch.


Pod pomnikiem “lumpa” jak go pieszczotliwie ochrzcili chłopcy stała cała ekipa: Kuba, Mati, Denis i Kacper.


Szkyrt z daleka zawołał: - No i co patusy! Od rana pod “lumpem”!


- A ty niby co! Trzeba po ciebie dzwonić? Zapomniałeś? - rzucił Denis.
- Dobra już. Idziemy. Mati i Kapa stoicie na czatach - zarządził Szkyrt.
- Czemu ja zawsze mam tylko stać?! - zaprotestował Kacper.
- Zamknij się i patrz dobrze czy nikt nie idzie - usłyszał w odpowiedzi.

Cała piątka ruszyła w kierunku pustego jeszcze o tej porze cmentarza. Chłopcy dobrze wiedzieli co robią… Lepsze stroiki, na tych bogatszych grobach to co najmniej dwie dychy do przodu. Tylko trzeba wiedzieć komu i gdzie to sprzedać, a oni mieli odpowiedniego odbiorcę. Już trzeci rok korzystał z ich usług, a zadowoleni klienci kładli ozdoby na grobach przy kościele św. Józefa... 


- O! Ten będzie dobry. Pakuj go do wora!
- I te dwa obok też, szybko...


Szkyrt rozejrzał się po całym cmentarzu, było na tyle wcześnie, że mogli spokojnie działać, w kościele trwała pierwsza msza. Kolejne łupy wpadały do wielkich czarnych worków na śmieci. W głowie Piotrka rosły sumy, z każdą kolejną zdobyczą przeliczał swoją dolę. W pewnym momencie mieli już spokojnie po 200 zł na łebka, ale Kuba namierzył jeszcze jeden grób, na którym leżało chyba z dziesięć niezwykle drogich ozdób. Pomnik nowiuteńki, pochowano tu jakąś staruszkę. Chłopcy od razu zaczęli zapychać worki. - Ten jeden zostawcie! - zarządził Szkyrt.

- Jak to? - zapytał Kuba, który wypatrzył “żyłę złota”. - Normalnie! Mamy już co trzeba, a tu ktoś mocno narobił się żeby ten grób ozdobić.

Zgraja złodziejaszków powoli kierowała się do wyjścia przy ul. Kossaka, gdy nagle ktoś zaczął piszczeć.

- To Kapa! - krzyknął Denis. Chłopcy szybko pobiegli w kierunku kostnicy, skąd dochodziły odgłosy. Przed sobą zobaczyli rosłego mężczyznę, który trzymał Kacpra w powietrzu i zatykał mu usta.

- Puść go, zwyrolu! - wrzasnął Szkyrt.
- Tak? A co tam robiliście! Co robiliście na grobie mojej żony! - odkrzyknął dziarski starzec.
- No… wie pan… potrzebujemy tych wiązanek na grób babci - wtrącił się nieśmiało Mati.
- Cicho siedź - zrugał go Szkyrt.
- Babci? To ciekawe… A gdzie jest jej grób? Jeśli nie stać was na wiązankę czy znicz, to odstąpię wam jedną, ale w tych worach macie chyba trochę więcej niż potrzebujecie? - dociekał mężczyzna.
- Dobra! Nic nie chcemy. Weź sobie wszystko! - rzucił zrezygnowany Piotrek. Ale puść młodego. On nic nie zrobił.

Starszy mężczyzna posłuchał. Puścił drącego się wniebogłosy Kacpra, który był o trzy lata młodszy od pozostałych członków bandy.



- To gdzie ta wasza babcia spoczywa? - dopytywał staruszek. 
- No… nie tu. W innej dzielnicy jest ten cmentarz! - wyjaśnili szybko chłopcy.
- Wiecie co? Mam inny pomysł. Jest zimno, a wy nie wyglądacie na takich, co jedli dzisiaj śniadanie, nawet herbaty pewnie nikt wam nie zrobił, więc jeśli nie chcecie żeby sprawa trafiła na policję, zapraszam do mnie, coś wam wyjaśnię, mieszkam obok.
- Ja nigdzie nie idę! - zaprotestował Szkyrt. - Nigdzie nie pójdziemy! - poprawił się sekundę później.
- Nie? To może ten film, który przed chwilą nagrałem ma trafić na komisariat? - mężczyzna wyjął z kieszeni podniszczony smartfon i włączył nagranie, na którym widać było chłopaków zbierających z grobów co do nich nie należało…
- Ale jesteś uparty staruchu! - odpyskował Szkyrt. - Pójdziemy, ale potem się od nas odwal, dobra?!
- Zapraszam, mieszkam po drugiej stronie ulicy. Ale najpierw… odnieście te kwiaty skąd je wzięliście! - rozkazał mężczyzna. 

Po odłożeniu łupów na ich prawowite miejsca, ekipa niechętnie ruszyła w kierunku domu przy ul. Kossaka 38. W niewysokiej kamienicy paliło się jedno światło. Starzec przekręcił klucz w drewnianych drzwiach i wszyscy znaleźli się w pachnącej wiekowym domem sieni. Mieszkał na piętrze. Od blisko roku zupełnie sam. Z żoną Emilią nie dorobili się potomstwa.


Gdy chłopcy przekroczyli próg mieszkania ich oczom ukazał się długi przedpokój, w którym jeden za drugim, stały uginające się od książek regały. 


- O, ale jazda! Mieszka pan w Empiku? - zaśmiał się Denis.
- Byłem bibliotekarzem - wyjaśnił szybko pan Erwin. 
- No ale to co? Zajumał pan te książki czy co? - upewnili się chłopcy.
Mężczyzna zaśmiał się tylko… 


- Widzicie, te wszystkie książki to nie są tytuły, które kiedyś można było trzymać w biskupickiej bibliotece. Były trochę, jak wy to mówicie, na nielegalu… - wyjaśnił.
- Na nielegalu? - chłopcy nic nie rozumieli.
- Tak, pooglądajcie sobie na spokojnie, ale niech żadna nie zniknie, mam je dobrze skatalogowane, zauważę! Idę zaparzyć herbatę. Na śniadanie będzie smażona kiełbasa - oznajmił gospodarz.

Chłopcy w ciszy przyglądali się przepastnej kolekcji. Okładka po okładce, grzbiet po grzbiecie skanowali co to właściwie za książki… 


- Patrzcie, tu jest ten od “belki”! - rzucił Mati.
- Od jakiej belki, pokaż! - wyrwał mu książkę Szkyrt.
- No ten co dworzec też się tak nazywa w centrum! - doprecyzował Mati.
- Ty debilu! To jest po niemiecku, to nie może być ten sam, mieszkamy w Polsce - próbował ratować sytuację Kuba.
Szkyrt spojrzał na nich z politowaniem. Tyle ze szkoły pamiętał, że Goethe to jakiś ważny niemiecki poeta czy filozof albo inny taki koleś, co kopalnie budował, nuda ogólnie…

- Proszę, jest herbata - chodźcie do salonu. W tle pachniały kiełbaski i pieczywo z tostera.

Wszyscy zasiedli do stołu przy oknie, z którego rozciągał się widok na cmentarz i kościół św. Jana Chrzciciela. Pan Erwin nie był głodny, ale chłopcy rzucili się na kiełby jak gdyby nie jedli od tygodnia… 


- Jedzcie, smacznego. Jak zabraknie, to usmażę jeszcze - zapowiedział bibliotekarz, pogromca cmentarnych złodziejaszków.

Gdy chłopcy pałaszowali śniadanie, mężczyzna zauważył, że na podłodze leży strzępek papieru. Wstał i sięgnął po niego. Odruchowo na głos przeczytał, co tam stało. Czyli doniesienia “Głosu Zabrza” z 1987 roku o zaginięciu bliźniaczek. 


- To moje! - upomniał się Szkyrt. - Musiało mi wylecieć z kieszeni!
- O… dziwna sprawa. Pamiętam, gdy zaginęły. Rodzice nigdy nie pogodzili się ze stratą… - zamyślił się pan Erwin.
- Ale pan musi być stary, jeśli to pamięta! - zauważył jeden z chłopców.
- No, trochę - zaśmiał się mężczyzna i zaczął opowiadać...

- Wszystko zaczęło się o wiele, wiele wcześniej. Wy chłopaki nawet nie jesteście w stanie wyobrazić sobie tego żalu, jaki zaraz po II wojnie poczuli Niemcy, którzy musieli opuszczać Górny Śląsk. To były ich domy, ich ulice, szkoły i kościoły. Można powiedzieć, że sami byli sobie winni, ale akurat utraty śląskiej ziemi nikt się nie spodziewał, więc było to jeszcze bardziej dotkliwe dla tych ludzi - tłumaczył zaciekawionym chłopcom pan Erwin.

- To był szok, że nagle tracą swoje miejsce na świecie i rozkazuje im się wsiadać do pociągów, które wysadzą ich gdzieś za Odrą. Miarka przebrała się, gdy... pierwsi Polacy zaczęli "kłaść się" do niemieckich grobów. To normalne, ludzie którzy tu przyjechali też musieli umierać i trzeba było ich gdzieś chować. A gdy nieliczni już biskupiccy Niemcy widzieli, że niszczy się całe niemieckie nagrobki albo skuwa z nich nazwiska zmarłych przodków, to było za dużo. Nienawiść do polskiej komunistycznej władzy rosła, ale ostatni z żyjących w Biskupicach Niemców nie stracili rozumu i wpadli na inny sposób poradzenia sobie z problemem... - snuł opowieść stary bibliotekarz. 


- No ale co oni zrobili? Niech pan opowie! I co to ma do rzeczy? To oni porwali bliźniaczki? - niecierpliwili się chłopcy.


- Nie! Nie porwali bliźniaczek. Gdybyście nie uciekali z matematyki to policzylibyście, że kilka lat po wojnie dziewczyn nie było jeszcze na świecie! - rechotał staruszek. 


- Ci ostatni z Niemców założyli... tajną grupę. Początkowo spotykali się w domu jednego z nich. Miał na imię Horst i był górnikiem w kopalni Jadwiga. Do niego dołączyli m.in. malarz amator Heinz, który… malował głównie gołe baby (ustawiały się do niego kolejki pań!), dwóch kowali, którzy prowadzili tu swoje biznesy i wspólne gospodarstwo z wielką stajnią, właściciel przedwojennego sklepu spożywczego, aptekarka oraz syn słynnego wypychacza zwierząt z Bytomia. Potem jeszcze wielu innych, włącznie z pastorem z Zabrza. I chociaż byli ostrożni, to polscy sąsiedzi szybko donieśli gdzie trzeba, że Niemcy coś knują. Od tamtej pory miejscem spotkań grupy stał się... opuszczony i zapomniany przez wszystkich XIX-wieczny kamieniołom na granicy z Zaborzem. Ukryty w głębokim dole, porośnięty gęstym lasem. Idealne miejsce żeby... - tu mężczyźnie przerwał Szkyrt: 


- Ej! To jest nasza miejscówka z huśtawką na drzewie i wielką dziurą w ziemi! Kapa wpadł tam kiedyś gołą dupą w pokrzywy i musieliśmy go nieść aż do Młyńskiej, tak go poparzyło! - relacjonował Piotrek.


- No i co oni tam robili? - dopytywał ten od poparzonej… 

- Jak to co? Bali się… Nagle byli obcy u siebie. Bali się, że ktoś odbierze im najcenniejszy skarb, jaki posiadali.

- Skarb?! - zawołali na głos chłopcy.

- No tak, przechowywali na pamiątkę coś, co nie mogło dostać się w ręce Polaków, co dla Horsta i jego ludzi było po prostu bezcenne.

- No ale co to było? - dociekał Szkyrt.

- Słyszeliście tu kiedyś o 3:00 w nocy bardzo głośną syrenę pociągu? Posłuchajcie choćby i dziś, a potem dobrze się zastanówcie, którędy ten pociąg jedzie - rzucił tajemniczo i trochę nie na temat mężczyzna.

- A skoro szwendacie się po dzielnicy, to zwróćcie też uwagę, czy aby wszystkie zewnętrzne drzwi w biskupickich kamienicach faktycznie dokądś prowadzą… - dodał.


W tle nagle rozdzwonił się telefon, taki starego typu, z klawiaturą wielką jak kasa w sklepie... Mężczyzna wstał gwałtownie, podniósł słuchawkę po czym od razu ją odłożył i lekko zmieszany zwrócił się do Szkyrta i ekipy:

- Chłopcy, przepraszam, ale właśnie przypomniałem sobie, że muszę jeszcze dokądś pójść, opowiem Wam więcej jutro. Wpadnijcie po szkole na herbatę - zapowiedział staruszek. - I proszę, nie zabierajcie komuś czegoś, co do Was nie należy. Nawet, jeśli ten ktoś leży już w lodowatej ziemi! - stwierdził surowo i dodał: - Macie dziewczyny? Nie macie? Ale będziecie mieć, a potem może żony. My z Emilką przeżyliśmy razem długi czas. I też byliśmy młodzi, robiliśmy różne głupoty, dlatego… puszczam Wam to płazem co dzisiaj nawywijaliście. Macie tu po 20 zł, ale nie wydajcie na papierochy! 

Cała czwórka, jak nie oni! Podziękowali, ukłonili się i zaczęli wychodzić z mieszkania. 


- Niech pan chociaż powie co z tymi bliźniaczkami… - poprosił już w progu Kacper.

- Nigdy się nie znalazły… Ale ludzie mówili, że ktoś wywiózł je do prawdziwej rodziny w Niemczech, że ta tutaj to była tylko adopcja, a gdzieś w Essen mieszkała ich ciotka i gdy je namierzyła, zapłaciła komu trzeba żeby je stąd wziął, milicjanci też mieli o tym wiedzieć. Zresztą, ze Śląska znikały wtedy nagle całe rodziny, a potem ktoś tylko mówił, że są w Rajchu… Idźcie już! - rozkazał mężczyzna.


Przez długi czas milczeli. Nie do końca rozumieli co tu się właściwie wydarzyło, po co staruszek opowiadał im o jakichś Niemcach, skoro to nie oni porwali bliźniaczki i jakie to w ogóle ma znaczenie w 2020 roku...

- Nie macie wrażenia, że ten stary jest jakiś dziwny albo pomylony? - zagaił Szkyrt. - Jak dziwny? Normalny! I jeszcze kasę nam dał! - zauważył Mati.

- No dziwny, na pewno czegoś od nas chce i tylko udaje miłego - ciągnął Piotrek. - Widział naszą robotę, widział co umiemy… może będzie mieć jakąś inną, za lepsze pieniądze? - zastanawiali się chłopcy. Umówili się, że do sprawy wrócą jutro.


(...)


Ciąg dalszy nastąpi... CZĘŚĆ DRUGA OPOWIADANIA [KLIKNIJ, jeśli masz odwagę...]