sobota, 31 października 2020

Szkyrt i tajemnica biskupickiego cmentarza [OPOWIADANIE HALLOWEENOWE część II]

 CZĘŚĆ PIERWSZA OPOWIADANIA [KLIKNIJ]

Sen Szkyrta

Z dwudziestoma złotymi nie dało się jakoś bardzo poszaleć, ale Piotrek znał miejsce, w którym przy odrobinie szczęścia będzie tej kasy więcej. “Sklepik” z “grami logicznymi” na rogu Bytomskiej i Młyńskiej… Wszyscy wiedzieli, że to nielegalne automaty do gry, ale chyba nawet policja miała to gdzieś, bo właściciel umiejętnie obchodził obowiązujące przepisy. 


Szkyrt zaglądał tu czasem, bo raz udało mu się wygrać trochę kasy, kupił wtedy zapas ulubionych puszek z chili con carne w Aldi, a trochę gotówki nawet odłożył. Jednak tym razem, choć spędził w “sklepiku” całe popołudnie, to prawie wszystko przerżnął… Gdy zostały mu 3 złote, oderwał się od automatu i jak wystrzelony z procy pobiegł w kierunku cmentarza. Na ostatnim czynnym jeszcze straganie kupił czerwony znicz w kształcie serca i poszedł z nim zupełnie sam w jedną z krańcowych alejek. 
- Cześć mamo - wyszeptał w myślach chłopak.
Postawił znicz, zapalił go i sięgnął po papierosa, którego schował “na potem” w kieszeni kurtki. Żar ze znicza migotał na zmianę z tym z peta. Na cmentarzu było bardzo ciepło, bo wokół paliły się tysiące zniczy, niektóre pękały, o czym świadczyły brzęknięcia szkła dobiegające z każdej strony. Już tylko pojedynczy ludzie przychodzili tu o tej porze. Szkyrt stał i patrzył na skromny grób matki. Otaczające go ciepło sprawiało złudne wrażenie, że wszystko jest w porządku, że tak ma być. Matka “gdzieś tam”, on tu. Poczuł, że ktoś gładzi go po ramieniu. Odwrócił się, ale nikogo nie było.
 
- Dobra, pora zawijać się na chatę - pomyślał.

Po drodze podszedł jeszcze do grobu żony bibliotekarza. Zrobił znak krzyża i ruszył przed siebie.


Stary już spał. Leżał i chrapał. Piotrek nie miał innych planów jak też walnąć się do łóżka. Wszedł do pokoju, przekręcił klucz w drzwiach i rzucił się na niepościelone od rana łóżko. Zasnął w ciągu kilku minut.




- Chodź… Chodź tu! - zawołała dziewczyna w białej sukience i trampkach. 

Szkyrt podniósł głowę, rozejrzał się. Przed sobą widział rozległe pola. W oddali drzewa i jakąś drogę między nimi. Dziewczyna pobiegła w tę stronę. On próbował biec za nią, ale nic z tego, nogi z waty i jak gdyby zatopione w smole. 


Klik.


Piotrek zorientował się, że jest w lesie. To była droga do kamieniołomu! Znał ją… Dziewczyna stała nieruchomo przy zejściu z leśnej ścieżki. Uśmiechała się.


Klik. 


Nagle znów znalazł się pod “lumpem”. Dziewczyna też tam była… Tym razem nie zamierzał jej zgubić. Widział wyraźnie, że idzie na ul. Św. Jana. Minęła bramę i wejście do pierwszej kamienicy. Przy drugiej odwróciła się w jego stronę, puściła buziaka i… weszła przez czerwone drzwi do sieni.


Klik.


Szkyrt poczuł chłód. Okno balkonowe w jego pokoju było szeroko otwarte. Spojrzał na zegarek. 2:57. Chwilę zajęło mu zrozumienie, że chyba już nie śpi i nawet rozejrzał się za dziewczyną, ale wtedy usłyszał głośny ryk lokomotywy… 


- Cholera! 3:00! To o tym gadał ten pokręcony starzec - przypomniał sobie Piotrek.


Wystawił głowę na zewnątrz. Słychać było stukot kół przejeżdżającego pociągu. Wydawało się, że dźwięk niesie się z “centrum” Biskupic, ale przecież tam nie ma żadnych czynnych torów kolejowych. Najbliższe są przy koksowni, a dalej już tylko przy granicy z Rudą. Gdy dźwięk ustał, z balkonu wypędził Szkyrta nieprzyjemny ziąb. Wrócił do łóżka, ale już nie zmrużył oka.


(...)


Rano chłopcy spotkali się pod szkołą. 


- Ej! Nie daje mi to spokoju, ta jego bajka o tych niby tajnych Niemcach. Pokminiłem i na pewno chce żebyśmy skroili komuś ten skarb… - nawijał podekscytowany Piotrek.
- Wiecie co to oznacza? Możemy zarobić dobry hajs, a staremu powiemy, że nic nie znaleźliśmy! - wyjaśnił chytry plan.


- Myślisz, że o to mu chodzi? Może po prostu się nudzi - rzucił Kacper.


- Albo mu odwala na starość jak mojemu dziadkowi zanim się stąd zawinął na drugi świat - dodał Denis.


- Na bank chodzi o to, że sam nie da już rady ogarnąć tematu i potrzebuje nas żebyśmy coś skroili! - upierał się Szkyrt. 


- Dobra! Widziałem, że on wychodził gdzieś z jakąś większą torbą dziś z samego rana, potem wsiadł do tramwaju w stronę Bytomia - skłamał chłopakom Szkyrt, bo nie chciał czekać do końca lekcji na kolejne spotkanie z panem Erwinem.


- Po tej lekcji widzimy się pod domem starego - zarządził. Zebrani kiwnęli tylko głowami i każdy poszedł w swoją stronę.


Godzinę później byli już pod domem staruszka. Rozejrzeli się dokładnie z każdej strony. Dzień był ponury, więc gdyby bibliotekarz siedział w mieszkaniu, to pewnie włączyłby światło, a przynajmniej tak wydawało się Szkyrtowi i jego towarzyszom.

- Wejdziemy po cichu. Najpierw ja i Mati. Jak będzie ok, to damy wam znak - Piotr przedstawił prosty plan.
- A co jak on jest w domu? - zmartwił się Kapa.
- No przecież zapukamy najpierw! - rozwiał wątpliwości szef bandy.

Chwilę potem byli już z Mateuszem w środku ciemnej sieni. Po cichu stawiali popękane podeszwy butów na równie wysłużonych drewnianych schodach, ale uparte deski i tak skrzypiały jak w horrorze. Chłopcy bardzo ostrożnie weszli na piętro, gdzie znajdowało się mieszkanie pana Erwina i… znieruchomieli. 


Ich oczom ukazał się… ślepy zaułek, żadnych drzwi, żadnego okna, tylko ściana. Stali tak dłuższą chwilę, nic nie rozumieli. 


- O ku-ku-kurwa… - wymamrotał Mati.
- O kurwa... - Szkyrt przyznał mu rację.
- Nic im nie gadaj! - rzucił szybko i wybiegł przed budynek wzywając pozostałą trójkę do odwrotu.

Pobiegli do domu Kacpra, bo mieszkał najbliżej, a rodzice pracowali do późna.


- Co jest? Co tam się stało? - dociekał Denis.
- Tylko nie gadaj, że was widział jak chcieliście się tam wbić! - rzucił oskarżenie Kuba.
- Nie - powiedział krótko Szkyrt. - Zamknijcie japy - dodał.
- Chyba był w domu, nie chcieliśmy ryzykować - uspokoił chłopaków Mati.
- Chyba? To nie sprawdziliście? Ej… co wy odstawiacie! - wkurzał się coraz mocniej Denis.
- A czy on nie mówił, że mamy przyjść po szkole? Może po prostu chodźmy tam po ostatnim dzwonku. Taki stary cwaniak na pewno wie, że urwaliśmy się z lekcji - zaproponował Kacper.
- Nigdzie nie pójdziemy - ostudził zapał młodego Szkyrt.

Chłopcy zwiesili głowy i zaczęli rozmawiać na inny temat. Tę minę widzieli już u Piotrka wiele razy. Kiedy mówi nie, to znaczy nie i bez sensu jest jakakolwiek dyskusja. 


Gdy nadeszła pora, o której kończą się zajęcia w szkole, chłopcy rozeszli się, każdy do swojego domu. 


U Szkyrta znowu nikogo nie było. Wyjął z lodówki stary bigos i wrzucił na gaz. Ledwie usiadł do jedzenia, gdy zadzwonił telefon. 


- To Mati, niech się odwali - pomyślał Piotrek i odrzucił połączenie. 


Dźwięk rozlegał się jeszcze kilka razy, ale nie zamierzał teraz z nikim gadać. Zjadł i położył się na łóżku...


Znowu stał przed kamienicą przy Świętego Jana… Drzwi były otwarte. Wszedł do środka. Poszedł na piętro, a potem na drugie. Po drodze mijał tylko ściany… Coś kazało mu też zajrzeć do piwnicy. Znalazł w niej korytarz, wydawało się, że niemający końca. 

- Przyjdziesz do mnie? - usłyszał ciche wołanie. 

Rozejrzał się i zauważył znów tę samą dziewczynę. Stała w cieniu i pokazywała ręką na jakieś metalowe wrota, jak w wielkim sejfie!


Szkyrta obudził huk. Ktoś dobijał się do drzwi. - Pewnie stary nie wziął kluczy - pomyślał.


Odruchowo otworzył, a w tej samej sekundzie do środka wpadł Mati.


- Musisz to zobaczyć! - nieproszony gość wymachiwał telefonem przed oczami Szkyrta.
- Co niby?! Co tu robisz? Po co przylazłeś? Spałem… - wkurzył się Piotrek.
- No patrz! - nie dawał za wygraną Mati.

Na ekranie widniało zdjęcie grobu żony pana Erwina, który dzień wcześniej tak ochoczo opędzlowali. 
- Widzisz napis?!
"ŚP. Erwin Kühn  (ur. 6.02.1917, zm. 1.11.2010) ŚP. Emilia Kühn (ur. 15.12.1919, zm. 20.12.2009)"
- Nie wierzę… - wydusił z siebie Szkyrt. - Przecież byłem tam jeszcze wczoraj wieczorem! - próbował cokolwiek zrozumieć.
- A przeczytałeś nagrobek?! - drążył Mati.
- No… nie… 
- No właśnie.
- Ale... przecież ten telefon, film z nami! - Szkyrt sięgał po kolejne argumenty, które wydały mu się racjonalne.
- O stary! Ty chyba wychodzisz z wprawy! Przecież to był rzęch z 2010 właśnie! Pierwszy Galaxy...

Tego popołudnia obaj jeszcze długo rozmawiali. Piotrek opowiedział Mateuszowi o dziwnym śnie, o dziewczynie i… tunelu. W końcu postanowili zwołać pozostałych żeby ich też wtajemniczyć. Umówili się przy cmentarzu.


- Widzicie światło w oknie? - Szkyrt wskazał kompanom na znany już wszystkim budynek nr 38. 
- Nie, jakie światło? Co ty gadasz! - zaprzeczył niezbyt przytomnie Kapa.

W tę samą stronę spojrzeli też Mati i reszta ekipy. Światła faktycznie nie było. Co ważniejsze… nie było też żadnego okna. Dociekliwy Denis zaczął drążyć, że jak to możliwe, przecież wszyscy siedzieli przy stole, patrzyli przez okno na cmentarz i kościół…


Szkyrt tylko milczał, a gestem dłoni zaprosił wszystkich by szli za nim. Znów weszli do niepozornej kamienicy. Gdy dotarli na piętro, wszystkim ukazał się ten sam widok. Ślepy zaułek. Ściana. Nic.


Chłopcy z niedowierzaniem zaczęli walić w mur, kopać, przykładać uszy… W miejscu, w którym były drzwi do mieszkania-Empiku pana Erwina, teraz nie znaleźli niczego poza zwykłą przybrudzoną ścianą.


- Ja już muszę chyba iść - rzucił przerażony Kacper.
- No ja też, mam coś do załatwienia - wtórował mu Kuba.

Wszyscy ruszyli do wyjścia z klatki, gdy nagle otworzyły się drzwi mieszkania na dole. 


- A co wy tu! - krzyknęła kobieta w ufajdanym fartuchu kuchennym. - Zgubiliście się?! - krzyknęła jeszcze głośniej.
- Szukamy pana Erwina - wyjaśnił Denis.
- Kogo? Jaja sobie robicie?!
- Nie. Wczoraj jedliśmy razem śniadanie, a dziś mieliśmy do niego zajrzeć po lekcjach.
- Ale żartownisie! - parsknęła kobieta. - Te wasze helołiny to już chyba lekka przesada… Na cmentarz idźcie! Tam poszukajcie i pomódlcie się! Pan Erwin nie żyje. Skąd w ogóle wiecie, że tu mieszkał?! - dociekała.
- Jak to nie żyje? - zapytali z niepokojem chłopcy.
- Normalnie, od 10 lat! I nic się w tej kwestii nie zmieni - dopowiedziała niemiła rozmówczyni i zatrzasnęła drzwi.

Chłopcy wrócili do domów. W następnych dniach w szkole ani poza nią w ogóle nie rozmawiali na ten temat. Aż do weekendu… 



- No dobra panowie. Odwaliło się tu trochę dziwnych akcji i musimy chyba coś przegadać - zwrócił się do kolegów Piotrek na tajnej grupie facebookowej.
- O 22:00 na “pezecie”!

Chłopcy potwierdzili, że będą. 


Na miejscu szybko okazało się, że Szkyrt znowu ma jakiś plan. Przez ponad godzinę opowiadał Kubie, Denisowi i Kapie co obaj z Matim ustalili. Opowieść o dziwnych snach i kamienicy przy Jana zostawił na sam koniec.


- Chodźmy tam! Po prostu sprawdzimy co jest w środku - zaproponował Mati. 
- Jak na to wpadłeś? - zażartował z kolegi Szkyrt, którego plan polegał właśnie na dokładnym sprawdzeniu tego miejsca.

Pogoda, jak na listopad, nawet dopisywała. Blisko 10 stopni na plusie i zero deszczu to jak wygrana na loterii o tej porze roku. Panowie szybko dotarli na miejsce. Szkyrt upewnił się czy to na pewno dom, który widział we śnie. Zgadzał się kolor drzwi. Stali i przyglądali się fasadzie budynku oznaczonego numerem 3. 

- Te drzwi wyglądają na stare! - rzucił Kuba.


Szkyrt podszedł i złapał za klamkę. Ona ani drgnęła. - Dupa, zamknięte!- krzyknął.

- Poczekaj! Sprawdzimy od tyłu… - zaproponowali pozostali. 


Po chwili wrócili z raportem. Niestety, ale od strony placu do tej kamienicy nie znaleźli żadnego wejścia. Wyglądało na… zamurowane.


Mati wyjął z kieszeni kawałek grubego drutu. Poświecił latarką w otwór zamka, wepchnął do środka naprędce przygotowany “klucz”, chwilę pokręcił w lewo, trochę w prawo, potem jeszcze góra-dół i ku uciesze całej piątki rozległ się dźwięk przeskakującego mechanizmu. 


- Ok, wchodzimy! Tylko po cichu! I zablokujcie drzwi, żeby nikt za nami nie lazł - wydał rozkaz Piotrek. Mati posłusznie przekręcił znów zapadkę zamka.

Wnętrze klatki schodowej wyglądało na… od dawna nieużywane. Od ścian odchodziła stara farba, z dziwnych lamp zwisały gęste pajęcze sieci. Chłopcy weszli po schodach do góry i ku ich zdziwieniu, nie znaleźli tam żadnych drzwi. To samo piętro wyżej. 


- Ale jak? Jak to możliwe, skoro z ulicy widzieliśmy okna! Jak ktoś wchodzi do mieszkań?! - domagał się choćby odrobiny sensu Denis.


- Dokładnie jak w tym chorym śnie! - rzucił Szkyrt.
Mati spojrzał na niego cały blady. Jako jedyny wiedział co jeszcze wyśnił jego kumpel.

Pobiegli na dół i pod schodami znaleźli przejście do piwnicy. Z włączoną latarką zeszli na dół. Tak trafili do korytarza, który ani trochę nie przypominał zwykłej piwnicy. Na ścianie znaleźli włącznik. Stary, okrągły, czarny. Chłopcy nie mogli wiedzieć, że to bakelit. Tworzywo sztuczne produkowane masowo przed wynalezieniem współczesnego nam plastiku. Wie o tym tylko przemądrzały narrator, ale to bez znaczenia.


Szkyrt chwycił dziwny włącznik i próbował go wcisnąć. Nic to nie dało, więc szarpnął go w prawo i… zapalił lampy. Oczom chłopców ukazał się korytarz tak długi, że nie byli w stanie dostrzec jego końca!


- Wow! - wykrzyknęli…
- Na pewno chcemy tam iść? - zapytał Kapa.
- Jak nie chcesz, to wracaj do mamy - zaśmiał się Denis.

Po tych słowach Kacper już nic nie mówił. Całą ekipą ruszyli przed siebie. Po drodze mijali tylko kolejne lampy, a na ile zdążyli się zorientować, to szli skosem, w kierunku ulicy Bytomskiej. 


- Myślicie, że to jakieś przejście do tych domów po drugiej stronie ulicy? - zastanawiał się Mati.
- Według moich obliczeń, jesteśmy już pięć razy dalej… - skomentował trasę Szkyrt.

Nikt nie zadawał więcej pytań. Choć rozumieli, że przecież po drodze muszą minąć… Bytomkę, hałdę i las, to po prostu szli przed siebie, skuszeni wizją, że na końcu tej dziwnej piwnicy musi coś być!


- Za dużo zbiegów okoliczności, że coś mi się śni, a potem to widzę. Albo ten stary i jego opowieści. Wiecie, że ja słyszałem w nocy ten jego cholerny pociąg?! - nawijał Piotrek.
- Skąd wiesz, że to ten? - Denis miał już chyba dość tajemnic.
- Jechał dokładnie o 3:00 i wył na całe Biski! Mało tego! Chyba wiem, gdzie jesteśmy… To stary chodnik nieczynnej kopalni. Sprawdziłem w necie na skanie starej mapy górniczej. Jest taki gość, Tylenda czy jakoś tak, który zbiera różne starocie na stronie HISTORIA ZABRZA - objaśnił Szkyrt.

W tunelu coraz mocniej dawał o sobie znać silny przeciąg. Jakby jakiś otwór wciągał cały wiatr z powierzchni do wnętrza. Chłopcy skojarzyli, że podobnie było na wycieczce w kopalni Guido… Potwierdzało to w jakimś stopniu teorię ich kolegi.


- Nareszcie! Jest! - wykrzyknął Szkyrt i zaczął biec. 
- Zaczekaj! Co niby? - próbował zatrzymać go Mati.
- Chodźcie! Szybko! I cicho bądźcie!

Szkyrt stał przy wielkiej bramie, która wyglądała na pancerną, ale na wysokości oczu miała niewielkie otwory. Chłopcy wspięli się na palcach żeby sprawdzić co widać po drugiej stronie…

- Widzicie ten napis? To po niemiecku! “Herzlich willkommen”! - nie mógł powstrzymać emocji Denis!


Gdy tylko to powiedział w tunelu rozległ się przeraźliwy huk, a towarzyszący mu błysk powalił chłopców na ziemię. Wokół zapanowała głucha ciemność. 


Jako pierwszy, po dobrych 20 minutach ocknął się Piotrek. - Ej! Żyjecie?! - krzyknął gdzieś przed siebie, ale nic nie widział. 

- Gdzie jesteś? - zawołał z oddali Mati.
- Tu! - odpowiedział niezbyt rozumnie Szkyrt.

Pozostali trzej chłopcy leżeli nadal nieprzytomni. Piotrek włączył latarkę w telefonie i przyjrzał się im bliżej. Na szczęście oddychali. Zdzielił im po liściu z nadzieją, że się obudzą. Nie pomylił się. Denis, Kuba i Kapa powoli dochodzili do siebie. 


- Co się stało? - pytał zdezorientowany Mati.
- Coś dupło i to fest! - wyjaśnił Szkyrt.
- Gdzie my do cholery jesteśmy?
- To… nie wygląda na piwnicę ani kopalnię - usłyszeli przerażony głos Kapy.

Po chwili zorientowali się już gdzie są. W dobrze znanym sobie miejscu! Czyli na dnie kamieniołomu… Nie mieli pojęcia jak się tu znaleźli, ale wiedzieli, że muszą jak najszybciej pobiec w kierunku domów. Było już jasno. Czy to znaczy, że spędzili pod ziemią całą noc? Najpierw przeszli przez jakiś popieprzony tunel, potem przeżyli wybuch (?), a teraz są w kamieniołomie? To wszystko wyglądało jak ze snu wariata. 


Chłopcy szybko wydostali się na leśną ścieżkę i pobiegli w stronę Biskupic. Z daleka widzieli już kamienice przy Bytomskiej, biegli więc co sił. Szkyrt zarządził, że najlepiej jeśli wpadną do niego. Dotarli na miejsce, ale… po bloku przy Bytomskiej 100 nie było śladu! 


- Niech mnie ktoś obudzi! - zaczął panikować zawsze opanowany Piotrek. Reszta załogi też nie miała wesołych min. 
- Patrzcie na te auta! - krzyknął Mati.
- To… to przecież volkswageny, ale jakieś dziwne… Nigdy takich nie widziałem!
Dlaczego one nie mają kół?
- A te tory na środku ulicy? Nie wyglądają na tramwajowe! Czy to... to jest... pociąg? - drążył znów Denis.


W tej chwili jedno z dziwnych aut zatrzymało się przy chłopakach. Wysiadł z niego... pan Erwin i zaprosił do środka. 
- Mam wam sporo do opowiedzenia panowie. Zapraszam na herbatę - rzucił jak gdyby nigdy nic.


Tu Polskie Radio. Jest 1 listopada, Wszystkich Świętych. Wybiła godzina 6:30. Dzień będzie chłodny, ale bez deszczu. Zapraszamy na poranny serwis informacyjny. Już prawie rok mija odkąd zaginęła piątka chłopców z Zabrza-Biskupic. Policja bezskutecznie próbuje trafić na jakikolwiek trop… 






UWAGA... Zakończenie alternatywne, jeśli kogoś nie przekonuje to pierwsze. ;) Zatem, wersja DRUGA, w nagrodę, że dobrnęliście aż tu:


(...)

- Co się stało? - pytał zdezorientowany Mati.
- Coś dupło i to fest! - wyjaśnił Szkyrt.
- Gdzie my do cholery jesteśmy?
- To… nie wygląda na piwnicę ani kopalnię - usłyszeli przerażony głos Kapy.

Po chwili zorientowali się już gdzie są. W dobrze znanym sobie miejscu! Czyli na dnie kamieniołomu… Nie mieli pojęcia jak się tu znaleźli, ale wiedzieli, że muszą jak najszybciej pobiec w kierunku domów. Było już jasno. Czy to znaczy, że spędzili pod ziemią całą noc? Najpierw przeszli przez jakiś popieprzony tunel, potem przeżyli wybuch (?), a teraz są w kamieniołomie? To wszystko wyglądało jak ze snu wariata. 


Chłopcy szybko wydostali się na leśną ścieżkę i pobiegli w stronę Biskupic. Z daleka widzieli już kamienice przy Bytomskiej, biegli więc co sił. Szkyrt zarządził, że najlepiej jeśli wpadną do niego. Dotarli na miejsce, ale… po bloku przy Bytomskiej 100 nie było śladu! 


- Niech mnie ktoś obudzi! - zaczął panikować zawsze opanowany Piotrek. Reszta załogi też nie miała wesołych min.

- Jest pierwszy dzień listopada, Wszystkich Świętych, minęła godzina 6:30 zapraszamy na poranny serwis informacyjny Polskiego Radia, w którym m.in. o corocznej akcji znicz... ble, ble, ble - z kuchni brzęczał radioodbiornik. I ten brzęk wybudził ze snu Szkyrta, choć przecież dziś wolne i mógłby pospać dłużej! Chłopak odwrócił się na drugi bok...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz