Dziś nietypowo. Niedawno straciłem pracę. Po bardzo intensywnych i fajnych blisko 6 latach działania dla Eski. Zanim znajdę nową (co obecnie nie będzie takie proste z uwagi na pandemię) nie zamierzam próżnować i np. dziś w nocy udało mi się dokończyć opowiadanie, które chciałem opublikować tu już w poprzednie Halloween. Cóż... Wszystko ma swój czas.
Od razu zastrzegam, że nie roszczę sobie praw do bycia pisarzem, to duże wyzwanie intelektualne. Jestem zwykłym gryzipiórkiem z trochę pokręconą wyobraźnią. A jeśli jakimś cudem opowiadanie wyda Wam się spoko, Drodzy Czytelnicy bloga, to dajcie znać. Jeśli nie, to też śmiało piszcie, wtedy przyspieszę z szukaniem nowej roboty, żeby nie znajdować czasu na pisanie... ;)
Miłej... znaczy strasznej lektury!
Łukasz
Był środek nocy. Niemal całe Biskupice spowiła gęsta mgła, przez którą przebijał nikły blask płomienia górującego nad pobliską koksownią. Na ulicach żywego ducha. W kamienicach pogaszone światła. W bramach niedopici kibice toczyli bełkotliwe dysputy dlaczego Górnik znowu gra tak źle.
- Brosza to bych wymienił już sezon temu!
- Tyś je gupi! Chop mo darymny skład. Na zima bydom transfery.
- Ja, ino tak co od tych transferów niy slecom zaś do piyrszyj ligi...
- A zawrzyj sie i pij te piwo! Z Piastem bydzie 3:0!
- Jaaa, yhym... (śmiech)
Kilkaset metrów dalej, w zaroślach blisko Bytomki, stał radiowóz. W jego ciepłym wnętrzu dwóch funkcjonariuszy drzemało, bo dyspozytor nie dawał o sobie znać już od godziny. W całym mieście nie działo się nic nadzwyczajnego.
Zegar na wieży zamku Borsiga wolno, ale konsekwentnie poruszał swe ciężkie wskazówki do najbliższego celu, którym była godzina 3:00. Do świtu zostały trzy godziny i trzydzieści pięć minut. Dzielnicę do snu kołysał głośny dźwięk syreny pociągu, na który nikt nie zwracał uwagi.
Z piwnicznego okna monumentalnego gmachu wystawał przybrudzony węglem skrawek papieru, którym raz po raz targał zimny jesienny wiatr. Szarpał wytrwale, aż zadrukowany materiał uniósł się i odleciał na balkon pobliskiego bloku. I tam utknął, co nie było znowu takie zupełnie bez znaczenia dla tej historii...
...
- Jest pierwszy dzień listopada, Wszystkich Świętych, minęła godzina 6:30 zapraszamy na poranny serwis informacyjny Polskiego Radia, w którym m.in. o corocznej akcji znicz... ble, ble, ble - z kuchni brzęczał radioodbiornik. I ten brzęk wybudził ze snu Szkyrta, choć przecież dziś wolne i mógłby pospać dłużej! Chłopak odwrócił się na drugi bok, przykrył twarz poduszką, ale za nic nie mógł już spać, bo pierwsze promienie słońca zaczęły wdzierać się do jego małego pokoju, płosząc wszystkie przyjemne sny.
Piotrek wstał, popatrzył przez okno, ale nie dostrzegł niczego poza gęstą mgłą, która przepuszczała upierdliwy jaskrawy blask słonecznej kuli. Przez moment wydało mu się, że słońce jest jakoś podejrzanie blisko, jak gdyby ktoś włączył lampę na ścianie niedużego pokoju.
- Ciekawe czy zostawił fajki... - Szkyrt nie zdążył dokończyć myśli i już miał w dłoni paczkę chesterfieldów, tych z jednym z dziwniejszych napisów: "Dzieci palaczy często idą w ślady rodziców". - Pieprzenie... - pomyślał i odruchowo sięgnął po fajkę, sekundę później odpalając ją od zapalniczki z pobliskiej Żabki. Tak wyposażony wyszedł na balkon, skąd zauważył ogrom rozciągniętej nad Biskupicami mgły, która zakrywała m.in. całe boisko Gwarka i Bozywerek. Cokolwiek widać było może na 3-4 metry do przodu… Chłopak wyobraził sobie, że leci wysoko nad chmurami, bo mgła zdawała się falować i płynąć.
- Gdyby mama żyła, byłoby inaczej, ale... do wytrzymania! To tylko 4 lata - Szkyrt zaciągał się gęstszym od mgły dymem i rozganiał czarne myśli.
Zgasił papierosa w pełnej śmierdzących petów szklance. Na zimnej podłodze balkonu zauważył kawałek papieru. Jakiś wycinek z gazety? Odruchowo sięgnął po zadrukowany pożółkły papier.
"TAJEMNICZE ZAGINIĘCIE BLIŹNIACZEK Z BISKUPIC. Ktoś porwał dziewczynki?"
Szkyrt czytał dalej:
"Jak ustalili dziennikarze "Głosu", nadal nieznany jest los dwóch sióstr, których zaginięcie zgłoszono milicji 11 sierpnia 1987 roku. 13-latki ostatni raz widziane były dzień wcześniej, na ulicy Ogrodowej, którą spacerowały z koleżanką.
Potem miały pójść wzdłuż pól do domu. Nigdy tam nie dotarły. - Milicjanci wykorzystali wszelkie dostępne narzędzia i metody śledcze by odnaleźć zaginione. Nasze najnowsze hipotezy zakładają, że obie nieletnie obywatelki zostały porwane lub uciekły z domu, przy czym jako ważniejszy wątek w śledztwie brana jest pod uwagę ta druga ewentualność - raportuje sierżant sztabowy Waldemar Gawron z Komendy Miejskiej Milicji Obywatelskiej w Zabrzu."
Kolejne fragmenty tekstu ktoś naderwał, ale na wąskim skrawku, który jakimś cudem się ostał, widniała data: 30 października 1987.
Chłopak odruchowo schował strzępek starego artykułu z "Głosu Zabrza" do kieszeni spodni dresowych, w których wyszedł na próg balkonu.
W tej samej chwili zadzwonił telefon.
- Typie? Idziesz do nas czy zapomniałeś? - z podniszczonego smartfona charczał głos w pierwszej fazie mutacji.
- O czym niby? - odpowiedział niewzruszony Szkyrt.
- No robota jest, co z Tobą! Za 5 minut pod pomnikiem.
Z bloku przy Bytomskiej 100 do koślawego pomnika Lompy, przypominającego gnoma, który zwiał z mitycznych podziemi, było jakieś siedem minut z buta, ale Szkyrt wrzucił na siebie tylko bluzę z młotkami Górnika, niebieskie sneakersy i na miejscu był już po dwóch.
Pod pomnikiem “lumpa” jak go pieszczotliwie ochrzcili chłopcy stała cała ekipa: Kuba, Mati, Denis i Kacper.
Szkyrt z daleka zawołał: - No i co patusy! Od rana pod “lumpem”!
- Dobra już. Idziemy. Mati i Kapa stoicie na czatach - zarządził Szkyrt.
- Czemu ja zawsze mam tylko stać?! - zaprotestował Kacper.
- Zamknij się i patrz dobrze czy nikt nie idzie - usłyszał w odpowiedzi.
Cała piątka ruszyła w kierunku pustego jeszcze o tej porze cmentarza. Chłopcy dobrze wiedzieli co robią… Lepsze stroiki, na tych bogatszych grobach to co najmniej dwie dychy do przodu. Tylko trzeba wiedzieć komu i gdzie to sprzedać, a oni mieli odpowiedniego odbiorcę. Już trzeci rok korzystał z ich usług, a zadowoleni klienci kładli ozdoby na grobach przy kościele św. Józefa...
- I te dwa obok też, szybko...
- Tak? A co tam robiliście! Co robiliście na grobie mojej żony! - odkrzyknął dziarski starzec.
- No… wie pan… potrzebujemy tych wiązanek na grób babci - wtrącił się nieśmiało Mati.
- Cicho siedź - zrugał go Szkyrt.
- Babci? To ciekawe… A gdzie jest jej grób? Jeśli nie stać was na wiązankę czy znicz, to odstąpię wam jedną, ale w tych worach macie chyba trochę więcej niż potrzebujecie? - dociekał mężczyzna.
- Dobra! Nic nie chcemy. Weź sobie wszystko! - rzucił zrezygnowany Piotrek. Ale puść młodego. On nic nie zrobił.
Starszy mężczyzna posłuchał. Puścił drącego się wniebogłosy Kacpra, który był o trzy lata młodszy od pozostałych członków bandy.
- No… nie tu. W innej dzielnicy jest ten cmentarz! - wyjaśnili szybko chłopcy.
- Wiecie co? Mam inny pomysł. Jest zimno, a wy nie wyglądacie na takich, co jedli dzisiaj śniadanie, nawet herbaty pewnie nikt wam nie zrobił, więc jeśli nie chcecie żeby sprawa trafiła na policję, zapraszam do mnie, coś wam wyjaśnię, mieszkam obok.
- Ja nigdzie nie idę! - zaprotestował Szkyrt. - Nigdzie nie pójdziemy! - poprawił się sekundę później.
- Nie? To może ten film, który przed chwilą nagrałem ma trafić na komisariat? - mężczyzna wyjął z kieszeni podniszczony smartfon i włączył nagranie, na którym widać było chłopaków zbierających z grobów co do nich nie należało…
- Ale jesteś uparty staruchu! - odpyskował Szkyrt. - Pójdziemy, ale potem się od nas odwal, dobra?!
- Zapraszam, mieszkam po drugiej stronie ulicy. Ale najpierw… odnieście te kwiaty skąd je wzięliście! - rozkazał mężczyzna.
Po odłożeniu łupów na ich prawowite miejsca, ekipa niechętnie ruszyła w kierunku domu przy ul. Kossaka 38. W niewysokiej kamienicy paliło się jedno światło. Starzec przekręcił klucz w drewnianych drzwiach i wszyscy znaleźli się w pachnącej wiekowym domem sieni. Mieszkał na piętrze. Od blisko roku zupełnie sam. Z żoną Emilią nie dorobili się potomstwa.
Gdy chłopcy przekroczyli próg mieszkania ich oczom ukazał się długi przedpokój, w którym jeden za drugim, stały uginające się od książek regały.
- Byłem bibliotekarzem - wyjaśnił szybko pan Erwin.
- No ale to co? Zajumał pan te książki czy co? - upewnili się chłopcy.
Mężczyzna zaśmiał się tylko…
- Na nielegalu? - chłopcy nic nie rozumieli.
- Tak, pooglądajcie sobie na spokojnie, ale niech żadna nie zniknie, mam je dobrze skatalogowane, zauważę! Idę zaparzyć herbatę. Na śniadanie będzie smażona kiełbasa - oznajmił gospodarz.
Chłopcy w ciszy przyglądali się przepastnej kolekcji. Okładka po okładce, grzbiet po grzbiecie skanowali co to właściwie za książki…
- Od jakiej belki, pokaż! - wyrwał mu książkę Szkyrt.
- No ten co dworzec też się tak nazywa w centrum! - doprecyzował Mati.
- Ty debilu! To jest po niemiecku, to nie może być ten sam, mieszkamy w Polsce - próbował ratować sytuację Kuba.
Szkyrt spojrzał na nich z politowaniem. Tyle ze szkoły pamiętał, że Goethe to jakiś ważny niemiecki poeta czy filozof albo inny taki koleś, co kopalnie budował, nuda ogólnie…
- Proszę, jest herbata - chodźcie do salonu. W tle pachniały kiełbaski i pieczywo z tostera.
Wszyscy zasiedli do stołu przy oknie, z którego rozciągał się widok na cmentarz i kościół św. Jana Chrzciciela. Pan Erwin nie był głodny, ale chłopcy rzucili się na kiełby jak gdyby nie jedli od tygodnia…
Gdy chłopcy pałaszowali śniadanie, mężczyzna zauważył, że na podłodze leży strzępek papieru. Wstał i sięgnął po niego. Odruchowo na głos przeczytał, co tam stało. Czyli doniesienia “Głosu Zabrza” z 1987 roku o zaginięciu bliźniaczek.
- O… dziwna sprawa. Pamiętam, gdy zaginęły. Rodzice nigdy nie pogodzili się ze stratą… - zamyślił się pan Erwin.
- Ale pan musi być stary, jeśli to pamięta! - zauważył jeden z chłopców.
- No, trochę - zaśmiał się mężczyzna i zaczął opowiadać...
- No ale co oni zrobili? Niech pan opowie! I co to ma do rzeczy? To oni porwali bliźniaczki? - niecierpliwili się chłopcy.
- Nie! Nie porwali bliźniaczek. Gdybyście nie uciekali z matematyki to policzylibyście, że kilka lat po wojnie dziewczyn nie było jeszcze na świecie! - rechotał staruszek.
- Ci ostatni z Niemców założyli... tajną grupę. Początkowo spotykali się w domu jednego z nich. Miał na imię Horst i był górnikiem w kopalni Jadwiga. Do niego dołączyli m.in. malarz amator Heinz, który… malował głównie gołe baby (ustawiały się do niego kolejki pań!), dwóch kowali, którzy prowadzili tu swoje biznesy i wspólne gospodarstwo z wielką stajnią, właściciel przedwojennego sklepu spożywczego, aptekarka oraz syn słynnego wypychacza zwierząt z Bytomia. Potem jeszcze wielu innych, włącznie z pastorem z Zabrza. I chociaż byli ostrożni, to polscy sąsiedzi szybko donieśli gdzie trzeba, że Niemcy coś knują. Od tamtej pory miejscem spotkań grupy stał się... opuszczony i zapomniany przez wszystkich XIX-wieczny kamieniołom na granicy z Zaborzem. Ukryty w głębokim dole, porośnięty gęstym lasem. Idealne miejsce żeby... - tu mężczyźnie przerwał Szkyrt:
- Ej! To jest nasza miejscówka z huśtawką na drzewie i wielką dziurą w ziemi! Kapa wpadł tam kiedyś gołą dupą w pokrzywy i musieliśmy go nieść aż do Młyńskiej, tak go poparzyło! - relacjonował Piotrek.
- No i co oni tam robili? - dopytywał ten od poparzonej…
- Jak to co? Bali się… Nagle byli obcy u siebie. Bali się, że ktoś odbierze im najcenniejszy skarb, jaki posiadali.
- Skarb?! - zawołali na głos chłopcy.
- No tak, przechowywali na pamiątkę coś, co nie mogło dostać się w ręce Polaków, co dla Horsta i jego ludzi było po prostu bezcenne.
- No ale co to było? - dociekał Szkyrt.
- Słyszeliście tu kiedyś o 3:00 w nocy bardzo głośną syrenę pociągu? Posłuchajcie choćby i dziś, a potem dobrze się zastanówcie, którędy ten pociąg jedzie - rzucił tajemniczo i trochę nie na temat mężczyzna.
- A skoro szwendacie się po dzielnicy, to zwróćcie też uwagę, czy aby wszystkie zewnętrzne drzwi w biskupickich kamienicach faktycznie dokądś prowadzą… - dodał.
Cała czwórka, jak nie oni! Podziękowali, ukłonili się i zaczęli wychodzić z mieszkania.
- Niech pan chociaż powie co z tymi bliźniaczkami… - poprosił już w progu Kacper.
- Nigdy się nie znalazły… Ale ludzie mówili, że ktoś wywiózł je do prawdziwej rodziny w Niemczech, że ta tutaj to była tylko adopcja, a gdzieś w Essen mieszkała ich ciotka i gdy je namierzyła, zapłaciła komu trzeba żeby je stąd wziął, milicjanci też mieli o tym wiedzieć. Zresztą, ze Śląska znikały wtedy nagle całe rodziny, a potem ktoś tylko mówił, że są w Rajchu… Idźcie już! - rozkazał mężczyzna.
- No dziwny, na pewno czegoś od nas chce i tylko udaje miłego - ciągnął Piotrek. - Widział naszą robotę, widział co umiemy… może będzie mieć jakąś inną, za lepsze pieniądze? - zastanawiali się chłopcy. Umówili się, że do sprawy wrócą jutro.
(...)
Ciąg dalszy nastąpi... CZĘŚĆ DRUGA OPOWIADANIA [KLIKNIJ, jeśli masz odwagę...]
bardzo lubię Biskupice. bardzo fajne opowiadanie. zapraszam do siebie www.bogowieosiedla.com
OdpowiedzUsuń